27 września 2005

Zapis spotkania promocyjnego „Scriptores” nr 29 pt. Rozmowy o kulturze przestrzeni.
Część 6: E. Kipta / R. Racki / J. Korbus / B. Stelmach / E. Pytlarz / K. Nieścioruk / M. Skrzypek

Marcin Skrzypek


 

Ewa Kipta: Panie dyrektorze, może ja uściślę tą odpowiedź. Po prostu chodzi o to, że spółdzielnie oraz inni administratorzy zasobów mieszkaniowych są kompletnie bezkarni. Takiej dyskusji, o której my tutaj mówimy brakuje na poziomie elementarnym; na poziomie właśnie koloru balustrady na schodach, koloru śmietników, czy też tempa opróżniania tych śmietników itd. To są, po prostu rzeczy, od których uwolniono mieszkańców i kazano im być zadowolonymi, bo inaczej to będzie więcej kosztowało. I to jest jeden z głównych przesądów dotyczących administrowania zasobami mieszkaniowymi oraz każdymi innymi. Właśnie to, że dyskusja spowoduje, że jednemu będzie się podobało coś innego niż drugiemu. Jak w przysłowiu: jeden lubi ogórki, drugi organisty córki.

Nie chodzi o to, że ktoś ma inne gusty, że jeden lubi zielony, drugi fioletowy, a trzeci jakiś inny. Chodzi o to, żeby w ogóle była dyskusja. Żeby kolor ściany został wybrany po spotkaniu z mieszkańcami, którzy będą musieli tą ścianę oglądać. Należy się do tego przyzwyczaić. I taka procedura powinna zostać wprowadzona. Jak to zrobić, nie wiem. Wiem jedno. Są metody na spółdzielnie. Można na walnych zebraniach wymusić na zarządach ujawnianie decyzji remontowych, inwestycyjnych itd. To się daje robić. Ale jest trudne i wymaga wysiłku. I niestety, nikt poza spółdzielnią, samorządem spółdzielni państwa w tym nie wyręczy, dlatego że naprawdę nie może.

Ryszard Racki: To jest właśnie odpowiedź na pytanie „kto jest odpowiedzialny za kolorystykę w naszym mieście”. My sami, a nie urzędnik.

Ewa Kipta: Przepraszam. To już jest nadinterpretacja tego, co powiedziałam.

Ryszard Racki: Przepraszam, ale jest to odpowiedź na zadane pytanie. Nie może być tak, iż o każdej błahej, poważnej, czy mniej poważnej sprawie ma decydować jedna osoba. Zróbcie spotkanie spółdzielni i zadecydujcie, czy budynek ma być czerwony, czy zielony. A my jesteśmy tylko po to, żeby to zaakceptować. Nic poza tym. My nie jesteśmy od oceny tego, czy to jest brzydkie, czy ładne, bo trudno nam jest dyskutować, czy czerwony jest kolorem brzydkim, czy nie. A krótko rzecz biorąc, Prawo Budowlane wyklucza taki rodzaj ingerencji.

Marcin Skrzypek: Przepisy dają dużą swobodę w sposobie podejmowania decyzji, ale ta swoboda, inicjatywa zmian, nie jest w rękach ludzi, którzy z tej przestrzeni korzystają.

Ewa Kipta: Za dużo pośredników?

Marcin Skrzypek: Chodzi mi o to, że istnieje wolność, z której nie potrafimy korzystać dla swojego dobra. Nie mamy narzuconego obowiązku planowania, jak było dawniej, więc nie planujemy, albo planujemy tylko na tyle, na ile wymagają inwestorzy; dlatego że chcą inwestować i potrzebują oferty inwestycyjnej. Tu właśnie wychodzi brak wizji, co zrobić ze swobodą decyzyjną i w jaki sposób z niej skorzystać tak, żeby ludzie nie czuli się pokrzywdzeni; żeby nie czuli, że decyzje są podejmowane za nich.

Elżbieta Pytlarz: A co zrobić, jeżeli jako członkowie spółdzielni ustalamy, że nasz blok ma być czerwony, a sąsiedni blok należy do innej spółdzielni, która zaprotestuje: „Dlaczego my mamy patrzeć na czerwony blok? On nam się w ogóle nie podoba”. Wróciłabym tutaj do tematu, od którego zaczęliśmy – przestrzeni wspólnej, przestrzeni publicznej. Może ten „koordynator”, o którym ktoś wspomniał powinien pojawić się w takich sytuacjach, kiedy dla jednych czerwony blok jest OK, a dla innych nie.

Kamil Nieścioruk: Jestem geografem kartografem. Jeden z panów na początku mówił, że dowiadujemy się o czymś po fakcie, z gazety, że coś będzie budowane. W momencie gdy nam ocieplają blok dowiadujemy się, że on będzie – załóżmy – żółty z czerwonym. Wydaje mi się, że skoro administracja jest w stanie wieszać informacje o tym, że odbędzie się odczyt wodomierzy, to może też wyjść do ludzi i ich poinformować o tym, że w przyszłym roku będzie ocieplany ich blok: „Zapraszamy, są trzy projekty. Zadecydujmy wspólnie.” Ludzie sami za próg własnego mieszkania nie wyjdą.

Siedzę w domu i nagle widzę, że wymieniają mi drzwi wejściowe do klatki. A to jeszcze nic w porównaniu z kolorystyką bloku. A mówimy tylko o osiedlu. Siedzę w domu i boję się, czy na następnej radzie miasta nie przejdzie zagospodarowanie Górek Czechowskich. Bo co z tego, że mi się nie podoba koncepcja inwestora na Górkach Czechowskich, skoro na ten temat nie ma dyskusji między zwykłymi mieszkańcami Lublina. Mogą rozmawiać specjaliści, mogą rozmawiać decydenci, ale tak naprawdę co z tego? To jest w końcu nasza przestrzeń. Pomijając, czy Górki Czechowskie w tej chwili są ładne, czy nie, to jednak jest teren zielony. A zieleni, zwłaszcza większych obszarów, brakuje. Niech decyzje o tym będą podejmowane wspólnie przez ogół zainteresowanych. To może jakaś utopijna wizja, ale dlaczego by nie spróbować?

Marcin Skrzypek: Chciałbym teraz wypowiedzieć sakramentalną formułkę: „Jeżeli nie ma więcej pytań to…” Widzę, że nie ma, więc chciałem podzielić własną refleksją. Te wszystkie problemy są rzeczywiście bardzo skomplikowane. Jeżeli państwo odnieśliście wrażenie, że to jest męczące, to tak rzeczywiście jest. Natomiast są pewne standardy wypracowane, np. w miastach partnerskich Lublina, z których można skorzystać. Oni po prostu poszli dalej w kulturze przestrzeni niż my. Po drugie, mamy własnych specjalistów, którzy mogą powiedzieć, co zrobić, żeby zadziałało. Po trzecie, usłyszałem kiedyś od jakiegoś wynalazcy powiedzenie, które mówi, że jeżeli się właściwie sformułuje problem to rozwiązanie pojawi się samo. I uważam, że to jest święta prawda. Wszystko polega na tym, żeby właściwie sformułować problem i nie bać się tego. Myślę, że to się da zrobić wspólnymi siłami. I tutaj przypomina mi się kolejny cytat: „Pomożecie?”

Głosy z publiczności: Pomożemy!

Marcin Skrzypek: Teraz chciałbym prosić o ostatnie słowo osoby, które są tutaj najważniejsze.

Jacek Korbus: Chciałbym nawiązać do wypowiedzi pana profesora Symotiuka. Na początku zawsze musi być wizja, wizja dalekosiężna, kształtowana z głębi serca i intelektu. Jeżeli chodzi o grecką agorę, to nie był to po prostu po prostu placyk. To był wyraz pewnej idei społeczeństwa, pewnej wartości, pewnego systemu postrzegania całości naszego bytu na tej ziemi. I to jest – już nie będę rozkładał tego na czynniki pierwsze – sprawa fundamentalna; żeby taka agora była i Lublinie. Nie tylko dosłownie, w sensie placu, ale w sensie przestrzeni, wypowiedzi.

Ewa Kipta: Po pierwsze zgadzam się z koniecznością pracy nad wizją, może niekoniecznie spójną, ale na pewno wizją. Aby wiedzieć ku czemu się zmierza. Natomiast jako metodę zaproponowałabym jeszcze jedną rzecz. Amerykanie mają taką zasadę, że jeśli spotykają się z trudnym do rozwiązania problemem, dzielą go na kawałki, które już są rozwiązywalne. To znaczy, że od czegoś trzeba zacząć, chociażby od pozamiatania. Ale to jest zdaje się bardzo odważne założenie.

Bolesław Stelmach: Bardzo podoba mi się ta teza, że trzeba zacząć od pozamiatania. Po pierwsze bardzo dziękuję, że państwo się tutaj zjawiliście i że zechcieliście w tej dyskusji uczestniczyć. Jak słyszeliśmy środowiska profesjonalne od wielu lat deklarują, że bardzo chętnie takie dyskusje zorganizują. Ale to Teatrowi NN zawdzięczamy fakt, że po 15 latach taka dyskusja ma miejsce. I mam nadzieję, że będzie trwała nadal. Nie zastąpi ona innych dyskusji, dyskusji w Stowarzyszeniu Architektów Polskich, w Towarzystwie Urbanistów Polskich, w Radzie Miejskiej, w Komisji Ładu. Absolutnie nie. Bez tych dyskusji nie będziemy mieli naszkicowanych problemów, nie będą one zdefiniowane, w związku z tym będą nierozwiązywalne.

Na koniec podrzucę parę pomysłów na kolejne dyskusje: „Plan zagospodarowania, a społeczność lokalna”, „Jakość planu lokalnego i jego problemy”, „Nowa architektura. Wartości i zagrożenia”, „Jakość przestrzeni publicznej”, „Ochrona przestrzeni historycznych”.

I w końcu temat, który mnie osobiście boli i bardzo się cieszę, że odezwał się na ten temat pan Euzebiusz Maj. Będę się upierał przy tym, że osiedle Mickiewicza, a szczególnie osiedle Słowackiego wymaga rewitalizacji. Póki co nie wymaga reanimacji, bo taki stan, to kolejny stopień uwiądu osiedla. Ty Ewo głównie zajmujesz się tymi obszarami, które trzeba reanimować, a nazywasz to rewitalizacją. Natomiast ja mówię o rewitalizacji, czyli o spojrzeniu na to, jak struktura społeczna i przestrzenna miała działać – zgodnie z założeniami Haczewskiego czy Hansena – a jak działa dzisiaj.

Marcin Skrzypek: Ponieważ w przetargach wygrywają pomysły najtańsze, więc możemy się pocieszać, że nasza przestrzeń jest tania. Cieszę się, że mogliśmy o tym porozmawiać w miejscu być może nieprzypadkowym. Mi się ono nie podoba, bo funkcjonuje jako sala ślubów, gdzie zawsze mówi się „tak”. Natomiast znajduje się ono na rynku, którego nie ma. Być może to jest właśnie ta agora i dobrze się stało, że to tu rozmawialiśmy.