Promocja „Rozmów o kulturze przestrzeni” część 1
27 września 2005
Zapis spotkania promocyjnego „Scriptores” nr 29 pt. Rozmowy o kulturze przestrzeni.
Część 1: M. Skrzypek / E. Kipta / J. Korbus / B. Stelmach / R. Dylewski
Marcin Skrzypek
Joanna Zętar: Witamy na promocji kolejnego numeru naszego czasopisma „Scriptores”, która połączona jest z…
Marcin Skrzypek: …z dopisaniem do niego dalszego ciągu. Numer nosi tytuł „Rozmowy o kulturze przestrzeni”, a my te rozmowy będziemy teraz prowadzić na żywo. Skąd pomysł na tytuł? Otóż z mojej ignorancji, ponieważ nie dysponowałem wiedzą, żeby móc swobodnie poruszać się w tej materii i stwierdziłem, że najlepszym sposobem będzie przepytanie specjalistów, co mają do powiedzenia. Musiałem pytać o podstawowe rzeczy i zmuszać ich, aby mówili językiem zrozumiałym, bo sam niewiele rozumiałem. Mam nadzieję, że wyszło to z korzyścią dla czytelników, że rozmowy są komunikatywne nie tylko dla specjalistów, ale także dla ludzi, którzy są użytkownikami przestrzeni. Być może jest to pierwsze pismo, które warto przeczytać właśnie dlatego, że jego redaktor jest ignorantem.
Przygotowując ten numer, nauczyłem się, że przestrzeń nie jest tylko objętością, pustką czy np. działką, która ma pewien metraż i cenę. Przestrzeń jest siecią relacji pomiędzy różnymi bytami (bytami intencjonalnymi i budynkami); siecią relacji pomiędzy tym co jest, tym co było i również tym, co będzie (np. naszymi ambicjami, czy marzeniami). Przestrzeń jest również wynikiem bardzo skomplikowanej sieci relacji, nas do przeszłości, nas do natury, nas do siebie nawzajem. Przestrzeń jest medium komunikacji. Wiele możemy się z niej dowiedzieć również na nasz temat; kim my jesteśmy dla siebie, w jaki sposób siebie zauważamy, swoje potrzeby w przestrzeni publicznej. Nie wszystko jest dobre w tej przestrzeni i bardzo często redagując zadawałem pytanie ”No to co zrobić żeby było lepiej?” I okazywało się, że system tych relacji przypomina rzeczywistość Kafkowskiego „Zamku” albo jakiś węzeł gordyjski, w którym nie można znaleźć początku kłębka.
Kiedy zadawałem pytanie, co zrobić żeby to zmienić, często padała odpowiedź, która mnie nauczyła pokory – że najpierw powinniśmy zadać sobie pytanie, czy chcemy cokolwiek zmieniać, czy mamy jakieś ambicje, czy mamy jakieś wizje związane z tą przestrzenią, czy po prostu ona nas w ogóle nie obchodzi. Bo przecież nie ma sensu zastanawiać się jak zmienić coś, co nas nie obchodzi. Wydaje mi się, że jesteśmy tu, ponieważ nas to obchodzi i chcielibyśmy coś zmienić.
Ewa Kipta: Bardzo się cieszę, że dyskusja zainteresowała tak wiele osób – jest to bardzo dobry znak na przyszłość. To, na co nasza przestrzeń jest chora, przestrzeń w różnym pojęciu, to jest właśnie taki „walkower powszechny”. To znaczy powszechne nieposiadanie na ten temat zdania. Jest to bardzo wygodne podejście, które obserwujemy i w życiu publicznym, ale również w wielu aspektach życia kulturalnego. To ma swoje korzenie w modelu edukacji kulturalnej, któremu ja, moje roczniki, byliśmy poddani. Mniej więcej na poziomie szkoły średniej wybierało się na przykład albo wychowanie plastyczne, albo wychowanie muzyczne. Był to w gruncie rzeczy wybór między głuchotą, a ślepotą. I z drugiej strony edukacja kulturalna dotyczyła raczej kwestii tworzenia, niż kwestii konsumowania kultury, czyli tego, na co nasze społeczeństwo cierpi, a co jest, że tak powiem, „niedostatkiem konsumpcyjnym”. Nie umiemy „trawić” kultury. Również kultury przestrzeni, również kultury muzycznej. Jeżeli już mamy nawet jakieś ambicje, to uważamy, że one nam wystarczą.
Czasem udaje się żyć na kawałku przestrzeni, który jest foremny i „odziedziczony”. Bardzo często takie odziedziczone walory przestrzenne są nieuświadomione albo uświadomione tylko wtedy, gdy jest już za późno, bo uległy zniszczeniu. Z drugiej strony mamy ogromną ilość przestrzeni niczyjej. W blokowiskach przestrzeń niczyja zaczyna się za progiem mieszkania. Oswajanie tej przestrzeni jest w gruncie rzeczy zadaniem wymagającym wysiłku od wszystkich, którzy widzą tą przestrzeń. I teraz istnieje pytanie: „czy to jest w ogóle ciekawe?” Według mnie, na to pytanie każdy z państwa sam sobie musi odpowiedzieć. Jest bardzo istotne, aby wiedzieć, że kształtowanie przestrzeni jest prywatną sprawą i kwestia oswajania przestrzeni jest podstawą tego, żeby w ogóle zastanowić się nad jej jakością.
Marcin Skrzypek: Czy istnieje jakiś transfer tej wrażliwości na problemy przestrzeni – transfer od strony specjalistów do ludzi, którzy mieszkają w blokach?
Ewa Kipta: Wydaje mi się, że oswajanie przestrzeni w istniejących blokach jest kwestią między mieszkańcami a administracją. Tutaj fachowcy zrobili swoje i ……
Marcin Skrzypek: … mogą odejść?
Ewa Kipta: Nie. Oni się jeszcze mogą przydać. Ale dopiero wtedy, gdy zostaną wyartykułowane lokalne potrzeby mieszkańców.
Marcin Skrzypek: A czy nie przydałby się jakiś „akuszer” tych potrzeb, który pomógł by im je wyrazić?
Jacek Korbus: Transfer wrażliwości, o którym pan mówił następuje kiedy ludzie są w pełni świadomi własności danej przestrzeni, to znaczy uczestnictwa w niej, współwłasności; nie tylko tego, że przestrzeń jest częścią zabudowy, ale że jest fragmentem naszego bycia, naszego systemu kultury. Kiedy czujemy, że przestrzeń jest po prostu częścią wszystkich wartości, które sobą reprezentujemy. Tylko teraz pojawiają się problemy edukacyjne. Po wykonaniu pracy kształtowania przestrzeni przez specjalistów, następuje etap świadomego w niej „bycia”. O tyle ono jest świadome, o ile ludzie są wykształceni do „konsumowania” przestrzeni. Stąd na Zachodzie mówiło się o rzeźbie publicznej, o przestrzeni publicznej jako o wspólnej wartości. Ale będzie ona wspólna, o ile ludzie będą wykształceni do tego, żeby brać odpowiedzialność za nią.
Marcin Skrzypek: Stąd wynika pytanie: kto ma zrobić pierwszy ruch? Bo ludzie tego ruchu prawdopodobnie nie zrobią.
Jacek Korbus: To spotkanie jest pierwszym ruchem. Zazębienie musi nastąpić z dwóch stron, nie tylko ze strony jakiegoś architekta czy rzeźbiarza, nawet najlepszego, który stworzy dzieło. Tak było w dawnych wiekach, kiedy możnowładcy narzucali swój model. Obecnie jest trochę inaczej. Przynajmniej powinno być.
Bolesław Stelmach: Przyznaję, że z wielkim zdziwieniem zobaczyłem tyle twarzy na sali. Dziękuję, że państwo tutaj przyszli i naprawdę jestem zaskoczony, że kogokolwiek ta tematyka interesuje, w tym zatomizowanym społeczeństwie, które nie miało swojej tożsamości i osobowości przez dziesięciolecia.
Kiedyś taka dyskusja odbyłaby się w Stowarzyszeniu Architektów Polskich. Ale od ładnych dziesięciu czy od piętnastu lat takiej dyskusji nie ma. Skoro już tutaj jesteśmy, wydaje mi się, że możemy przykładowo podyskutować na temat ocalenia osiedli. Dziesięć lat temu pan Romuald Dylewski napisał krótki artykuł na temat rewitalizacji osiedla Mickiewicza. Jeżeli taki program rewitalizacji osiedla pojawiłby się dziś, to byłby to świetny pretekst do dyskusji z ludźmi, którzy tam mieszkają; na temat wartości, na temat przestrzeni, w której przyszło im żyć. Mamy co najmniej dwa świetne osiedla w Lublinie, dzięki którym Lublin znajduje się w najbardziej specjalistycznych podręcznikach architektury. Osiedle autorstwa Oskara Hansena, które jest absolutnym wyjątkiem w skali ogólnopolskiej, jednym ze świetnych przykładów modernistycznego myślenia o mieszkalnictwie. Próby rewitalizacji, próby kompleksowego i profesjonalnego spojrzenia na te osiedla, a także złączenie całego aparatu socjologicznego pod względem kulturowym, byłoby dla Lublina zupełnie fenomenalnym…
Ewa Kipta: Według mnie osiedle Słowackiego i osiedle Mickiewicza są na tyle żywotne, że nie wymagają rewitalizacji. Co innego jest tam potrzebne, ale na pewno nie rewitalizacja.
Romuald Dylewski: Kultura przestrzeni to szczególny temat. Szczególny bo, można dyskutować o niej ogólnie i uznać, że to w końcu nie jest taka wartość jak na przykład cena działki. Szczególny, bo z jednej strony trudno uchwytny (w dzisiejszych czasach szczególnie trudno uchwytny), a istniejący. Co więcej tak bardzo istniejący, że ku mojemu zdumieniu, jako fachowca trudniącego się projektowaniem miast, staje się on tematem priorytetowym w dokumentach polityków unijnych. Kultura przestrzeni jest tam uznawana za wartość warunkującą rozwój miast. Teraz rozwój miast odbywa się drogą konkurencji. Może w Polsce jeszcze nie tak bardzo, ale w innych krajach – na Zachodzie, w USA – ludzie wybierają miejsca, które są kulturowo wartościowsze, a pomijają te, gdzie kultura przestrzeni jest niższa. Ten nieuchwytny czynnik, który można z łatwością rozmyć w rozmowach i dyskusjach, jest wartością autentyczną wyrażoną już w pieniądzach, w decyzjach politycznych.
Dla mnie jest w tym coś niezwykłego. Miasta, które są piękniejsze, cenniejsze kulturowo rozwijają się, przyciągają mieszkańców, przyciągają ludzi. Miasta, które nie mają tych wartości – odpychają. To zostało dostrzeżone i jest wykorzystywane. A zatem jest to autentyczna wartość. Porównując jak to jest na Zachodzie, a jak u nas, muszę powiedzieć, że nasze społeczeństwo jeszcze nie dojrzało, aby tę wartość uznać za istotną. Owszem większość ludzi ją docenia, ale ciągle cena działki i metraż są cenniejsze od jakości kulturowej. To jest coraz bardziej dostrzegane. Ta różnica, to napięcie między zachodnią Europą a Polską narasta. Najlepszym dowodem jest dzisiaj to spotkanie. Narasta potrzeba realizacji, wprowadzenia w życie tych wartości.
Przez dłuższy czas współpracowałem z Urzędem Miejskim w Lublinie w rozmaitych funkcjach i miejscach i byłem świadkiem podejmowania rozmaitych decyzji, które warunkowały jakość przestrzeni miasta. W tych decyzjach, proszę mi wierzyć, sprawa kultury, po prostu nie miała żadnego znaczenia, chyba, że jako dodatkowy „kwiatuszek”. Nigdy się nie spotkałem z tym, żeby miała jakąś wartość przeważającą, decydującą. Musimy ten temat postawić poważnie. Przedstawić go politykom, po prostu potrząsnąć nimi, żeby go zauważyli. Mogą nie zauważać, mogą nie być wrażliwi na kulturę przestrzeni, ale muszą dostrzec co się mówi na ten temat gdzie indziej i jakie są perspektywy rozwoju miasta Lublina, czy Lubelszczyzny.
Ewa Kipta: Ciągle zapominamy, że w Lublinie są służby konserwatorskie, na które generalnie się narzeka. Ale to właśnie one są najbardziej skutecznym mechanizmem, zapobiegającym dewastacji przestrzeni kulturowej w śródmieściu Lublina w momencie, kiedy przestaje działać hamulec w postaci zupełnego braku pieniędzy. Do Lublina przyjechałam po raz pierwszy chyba w 1979 roku. Wówczas było tu bardzo ładne Stare Miasto i historyczne centrum nietknięte procesem zmian. Miasto, a zwłaszcza śródmieście było pojmowane w sposób statyczny. Tutaj się nic nie mogło zmienić poza normalnym zniszczeniem. Dynamika miasta jest czymś, co zaczęło być pojmowane dla nas, nawet dla fachowców, właściwie od 1990 roku. To są zjawiska całkiem świeże i teraz zaczynamy oswajać się z myślą, że można tym procesem sterować, że trzeba go ucywilizować. I nieprawdą jest, że nie dbano o jakość przestrzeni. Dbano o jakość – i nadal się dba, tylko szkoda, że jest to podawane w sosie, że tak powiem, wojny racji ekonomiczno-progresywnych z obroną okopów Trójcy Świętej przez konserwatorów. To nie jest takie czarno-białe…