27 września 2005

Zapis spotkania promocyjnego „Scriptores” nr 29 pt. Rozmowy o kulturze przestrzeni.
Część 4: S. Symotiuk / K. Michałkiewicz / Z. Korzeb / M. Skrzypek

Marcin Skrzypek


 

Stefan Symotiuk: Jestem pracownikiem Zakładu Filozofii Kultury UMCS. Z zainteresowaniem słucham tej dyskusji, lecz wydaje mi się, iż odbywa się ona jak gdyby w różnych tempach. Ta dyskusja powinna być dyskusją wyjściową, podstawową, o bardzo ogólnej orientacji. A my zbyt szybko przeskakujemy do spraw zupełnie prozaicznych. Więc myślę, że dobrze byłoby troszkę zwolnić tempo naszego myślenia. Może głos filozofa będzie tutaj przydatny.

Muszę powiedzieć, że wszyscy, którzy wiele lat mieszkają w Lublinie czują, że w tym mieście coś jest nie tak. Ludzi trudno jest zintegrować, wszystko się rozprasza, gdzieś grzęźnie. Brak jest dynamiki wspólnoty miejskiej. Myślę, że miejsce, w którym jesteśmy, jest odpowiedzią na to dlaczego tak jest. Lublin właściwie nie ma rynku, nie ma agory. Jeżeli porównamy Lublin z Warszawą, Krakowem, Zamościem, czy nawet z Kazimierzem, to widzimy miejsce gdzie się wszyscy zbierają, tą grecką agorę, gdzie się można spotykać. Tutaj, w małej renesansowej przestrzeni rynku Starego Miasta umieszczono to gmaszysko; Trybunał Koronny, miejsce naszej dyskusji, które zajęło całkowicie przestrzeń i właściwie Lublin został tylko z deptakiem, przedłużonym w stronę Krakowskiego Przedmieścia. W tej sytuacji „agoryzacja” Lublina powinna pójść w kierunku wykorzystania Placu Litewskiego, tak żeby to symboliczne miejsce spotkań mogło zaistnieć. Trzeba oczywiście pomyśleć tylko, jak to zrobić.

Z tym także wiąże się kwestia wszystkich osiedli, które mają strukturę linearną. Mają deptaki, dlatego nie mają miejsca spotkań. I to niszczy Lublin. Jeżeli myślelibyśmy o jakimś „ruchu dobrej przestrzeni” to miałbym uwagę do samej idei „dobrej przestrzeni.” Otóż nikt absolutnie nie ma pojęcia co znaczy „dobre.” Pojęcie to od razu narzuca pewną wygodę, utylitaryzm, czy korzyść. Co znaczy „dobra przestrzeń”? Dlaczego dobra, a nie piękna? Myślę, że to słowo należałoby zastąpić innym. Tak jak w samochodach liczą się walory techniczne i estetyczne, i wtedy mówimy, że samochody są atrakcyjne, to tak samo powinniśmy mówić o przestrzeni atrakcyjnej, a nie tylko dobrej, czy utylitarnej; nie tylko pięknej, czy estetycznej, ale atrakcyjnej, mającej w sobie coś interesującego. Coś co na przykład przyciąga turystów, coś co nas samych w tej przestrzeni fascynuje. Przestrzeń powinna fascynować. Nie powinna być „dobra”, ale wzbudzać pewne namiętności i pewne reakcje aktywizujące ludzi.

Po drugie samo słowo „przestrzeń” moim zdaniem ma zbyt szeroki zakres. Myślę, że chodzi nam o przestrzeń publiczną, i tą przestrzeń, którą my zazwyczaj wiążemy ze zwrotem „architektura krajobrazu.” Miasto ma swój krajobraz, podobnie jak istnieją krajobrazy wiejskie, czy krajobrazy naturalne. Moim zdaniem istnieje ogromna praktyczna potrzeba, żeby tą kwestią architektury krajobrazu zająć się w skuteczny sposób. Wyobrażam sobie, że w każdym dużym mieście, a nawet powiecie, czy gminie powinien być ktoś, kto pełniłby rolę architekta krajobrazu, bez podpisu którego – tak jak to się dzieje w przypadku konserwatora zabytków – nie można by nic budować. Ten architekt krajobrazu miejskiego, tak jak jest to w naszym wypadku odpowiadałby za jakość. Ponieważ za rok mamy wybory samorządowe, może jakaś partia obieca, że wprowadzi instytucję miejskiego architekta krajobrazu i przyzna mu takie kompetencje, że będzie on sprawował pieczę nad całościową strukturą miasta.

I jeszcze ostatnia sprawa, na którą powierzchownie zwrócę uwagę. Troszkę za mało myślimy o mieście i o przestrzeni w duchu XXI wieku. Z tej naszej dyskusji jak na razie wynika, że mamy jakieś wyczucie, że weszliśmy w XXI wiek, i że potrzebne są pomyślane z większym rozmachem idee przestrzeni miejskiej. Takie, które chociażby początkowo i stopniowo dawały się realizować. Uważam, że myśląc o przyszłości, nie powinniśmy obawiać się wizji pomyślanych z większym rozmachem. Bo kto stawia sobie małe cele, ten mniej osiąga, niż ten kto stawia sobie nawet cele nierealne, ale duże.

Marcin Skrzypek: Zanim dyskusja potoczy się dalej i padną dalsze pytania, chciałbym odnieść się do wysuniętej przez pana Dylewskiego propozycji zorganizowania forum dyskusyjnego na temat przestrzeni, jakiego przykład-miniaturkę mamy w tym momencie. Przyjmujemy wyzwanie i zobaczymy co da się z tym zrobić. Chociaż jest to coś co w tym momencie nas przerasta, to możemy dostosować się do rozmiarów problemu.

Krzysztof Michałkiewicz: Chciałbym jeszcze raz zabrać głos, ponieważ sądzę, że moja wypowiedź została źle zrozumiana. Chodziło mi o to, że brutalizacja życia istnieje na różnych płaszczyznach. Zaczyna się od języka, a kończy na przestrzeni. Jeżeli nie ma ładu w języku, w myśleniu, to później wychodzą nam „potworki” architektoniczne. Dlatego jeżeli rozmawiamy o ładzie przestrzennym, o przestrzeni publicznej i chcemy, żeby była ona piękna, to warto zwrócić uwagę na język.

Jestem w tym mieście zaangażowany w różne sprawy i jak patrzę na taśmy z meczu piłkarskiego na Motorze, na agresję, na brutalność to zastanawiam się skąd się ona bierze. Brutalizacja wynika z wielu rzeczy. Uważam, że jeśli patrzymy spokojnie, jak jedna osoba obraża drugą, to dajemy przyzwolenie na zachowanie, które powoduje później te inne zachowania, których już nie tolerujemy. Uważam, że ta dyskusja, która jest zorganizowana w instytucji miejskiej – a Teatr NN jest instytucją miejską – jest ważną dyskusją. Znajdujemy się w budynku należącym do miasta, a na sali jest dużo ludzi pracujących w tym mieście. Nie ma powodu, żeby język dyskusji był tak mało elegancki. Dlatego warto i myślenie, i język przyporządkować idei piękna i ładu.

Zbigniew Korzeb: Mogę zmienić język, ponieważ z zawodu jestem polonistą, natomiast popieram pana Dylewskiego w jednej kwestii. Jeżeli zabiera się społeczeństwu przestrzeń obywatelską, polityczną, publiczną to trzeba pomyśleć o konsekwencjach. Powiem panu, że te wszystkie burdy stadionowe też z czegoś wynikają i znaleźliby się socjolodzy, którzy mogliby to w jakiś sposób usprawiedliwić. Natomiast ja nie jestem pieniaczem z natury, tylko mam barwny język. Czasami w takich sytuacjach lepiej jest rozruszać dyskutantów, lub uczestników barwnymi stwierdzeniami, tym bardziej, że ani jedno nie było nieprawdziwe.

Panie prezydencie, musi być pan przygotowany na to, że jeżeli pojawią się jeszcze drażliwsze tematy to do tych, lub innych drzwi zastuka mnóstwo osób. I jak w programach pani Jaworowicz oni będą się darli. Niestety nie jesteście bez winy. Zgadzam się z panem Dylewskim w jednej kwestii: że utajniono prace nad planem przestrzennego zagospodarowania. One są tajne i pomimo tych narzekań prawdopodobnie nadal będą tajne, aż się ktoś upomni. Pan wybaczy, ale mam dosyć chodzenia i pytania: „I co w tej sprawie, proszę pani, proszę pana?”. Od wielu lat uzyskuję odpowiedź: „Nic panu do tego.” Mogę dać panu tych przykładów naprawdę dużo. A przecież mówimy o przestrzeni wspólnej, o przestrzeni urbanistycznej, kulturowej, jak określił to przed chwilą pan filozof kultury. Natomiast główny problem, jaki mamy w mieście polega na tym, że władza od lat wycofuje się przed dyskusją; robi uniki. Niech pan udowodni i przekona mnie, że jest inaczej. Będę panu za to bardzo wdzięczny.

Znam mnóstwo inicjatyw prowokowania dyskusji publicznej, które kończyły się na niczym tylko dlatego, że urzędnik zawsze coś „zakręcił”, lub schodził na boczny tor. Nie było dyskusji i to dlatego sprawa się rozmydla. Zostało zmarnowanych wiele pięknych inicjatyw. Bardzo przepraszam, ale pani Ewa Kipta jest tutaj nie tylko „Judymem”, ale także urzędnikiem. Pytam innych urzędników, co zrobili żeby jej pomóc. Nic! Natomiast pieniądze budżetowe, które mogłyby pójść na coś konkretnego (a ona to postuluje) nadal idą na wypłatę odszkodowań od sporów, które się odbyły wczoraj.

Zadam panu pytanie: jak długo jeszcze będzie tak, że rzeczy oczywiste, jak na przykład temat Placu Litewskiego, będą rozstrzygane przez komunikaty w prasie. Kiedy wreszcie będzie wzięty pod uwagę pogląd pana filozofa kultury, który mówi, że nie mamy w tym mieście wspólnej przestrzeni; no może poza tym kawałkiem deptaka. Czas najwyższy o niej porozmawiać, a potem ją wytworzyć. Po to są właśnie te rozmowy, mniej lub bardziej burzliwe, żeby urzędnicy zaczęli słuchać ludzi, którzy mówią o sprawach istotnych: o braku placu, o braku wspólnej przestrzeni, o bałaganie.

Przez delikatność nie mówimy o tym, że ten ład albo nieład przestrzenny istnieje dzięki dwóm wielkim sypialniom miasta. Spowodowali to, żyjący jeszcze architekci i urzędnicy, i robią bardzo dużo, żeby on się nie skończył. Wszystkie te pomysły dotyczące LSM-u i Czubów nie posuwają kwestii rewitalizacji tego obszaru ani o krok. Tam już jest plan zagospodarowania przestrzennego, natomiast ani jednej wskazówki co zrobić, żeby ta rewitalizacja się dokonała. Dlatego, jeżeli nic się nie zmieni to nadal będziemy poruszali się w pustosłowiu. I myślę, że taka dyskusja jak ta, jeżeli będzie miała odzew w postaci reakcji urzędników, może ten stan przerwać. Może nas obudzić. Popieram pana Dylewskiego i popieram, mam nadzieję, już rozpoczętą inicjatywę. Zacznijmy o tym rozmawiać, bo to jest nasza przestrzeń i nie pozwólmy jej „zepsieć”.

Krzysztof Michałkiewicz: Mi również przestrzeń Lublina nie do końca się podoba. Cieszę się, że jako miasto, w ramach programu rewitalizacji, wyszliśmy z inicjatywą dyskusji i konsultacji. Cieszę się również, że nasza instytucja, jaką jest Teatr NN zainicjowała dzisiejsze spotkanie. W tym temacie się zgadzamy, natomiast ja czekam na dyskusję: „Ile wolności, a ile planowania centralnego?” Z jednej strony mamy postulat powołania architekta miejskiego, który będzie o wszystkim decydował, o każdej inicjatywie w tym mieście. Z drugiej strony istnieje coś takiego jak wolność architektów. Głównie w tej sprawie czekam na dyskusję. Jak mocno ingerować w przestrzeń publiczną, a w jakim stopniu zostawiać decyzje właścicielom i architektom? Uważam, że tutaj jest oś dyskusji. Widziałem kilka miast na świecie, które powstawały dosyć swobodnie przez całe wieki. A teraz zaczynamy dyskutować, czy nie zawłaszczyć tej przestrzeni. A czy będzie to urzędnik, czy architekt miejski, to tak naprawdę niewiele zmienia.

Marcin Skrzypek: Może wejdę już trochę w rolę osoby, która podjęła wyzwanie rzucone przez pana Dylewskiego i powiem o pewnych regułach dyskusji. Musimy nauczyć się mówić również o sprawach bolesnych. Moje wrażenia po przeprowadzeniu tych siedmiu rozmów w „Scriptores” były bardzo podobne do wrażeń pana Korzeba. W tej całej gmatwaninie przepisów, kompetencji (a może i braku kompetencji), nie ma ducha rzecznika interesu społecznego, interesu obywateli. Ten duch nie jest na pewno „generowany” przez urzędników i o tym też musimy nauczyć się rozmawiać.

Głos z sali [1]: Jestem z zawodu psychologiem, więc nie mam żadnego związku z tematem od strony zawodowej. Jako mieszkanka Lublina i jedna z pierwszych tu osób prosiłam o głos. Natomiast prowadzący dyskusję nie zwracał na mnie uwagi przez dłuższy czas. To właśnie pokazało jak się toczy dyskusja. Biorą w niej udział władze, które okazują jednak bardzo silne emocje i osoby, które są bardzo mocno zainteresowane tematem.

Marcin Skrzypek: Poczuwam się do winy.