27 września 2005

Zapis spotkania promocyjnego „Scriptores” nr 29 pt. Rozmowy o kulturze przestrzeni.
Część 5: R. Dylewski / E. Maj / E. Pytlarz / R. Racki

Marcin Skrzypek


 

Głos z sali [1]: Chciałbym podzielić się trzema refleksjami z punktu widzenia mieszkańca. W 1990 roku wprowadziłam się do nowego, błękitnego wieżowca. Ludzie zaczęli trochę poznawać przestrzeń i siebie nawzajem. Skończyło się na tym, że minęło 15 lat, a klatki schodowe nadal wyglądają źle. Za każdym razem z tych klatek były kradzione różne rzeczy. Zabierano kwiaty, zabierano wazony. W końcu doszliśmy do wniosku, żeby pomalować pustą butelkę i włożyć do niej suche kwiatki, a wtedy nikt ich nie weźmie. Też zostały zabrane. No i zniechęciliśmy się. Ale mam refleksję: wydaje mi się, że sprawa bardzo mocno leży w mentalności. Życzyłabym sobie, żeby takie właśnie dyskusje odbywały się częściej i może przy różnych okazjach; abyśmy mogli ten temat docenić.

Druga rzecz: Idąc po Lublinie cieszę się, że powstają nowe budynki (a w ciągu ostatnich 15 lat dość często i gęsto). Indywidualnie wszystkie one mi się podobają. Natomiast mam poczucie bałaganu i braku wpływu na to, co się dzieje w mieście. Chociaż nie jestem fachowcem to wiem, że kolory jednego budynku, który jest koło mnie, są okropne. Obok stoi drugi budynek i one zupełnie do siebie nie pasują. I nie trzeba być żadnym fachowcem, trzeba mieć trochę wrażliwości estetycznej, żeby po prostu czuć się źle w takiej właśnie okolicy i w takich budynkach.

I trzecia sprawa, która boli mnie najbardziej, to jest tak zwana (nie wiem, czy wyrażam się fachowo) „mała” architektura, czyli np. pomniki, podnoszące atrakcyjność miejsca. Będąc na Zachodzie, zachwycałam się piękną architekturą. I to nie dlatego jest piękna, że mi się podoba, ale dlatego, że czuje się w niej pewien poziom. Wiadomo, że został faktycznie rozpisany konkurs wśród prawdziwych artystów, rzeźbiarzy, a nie tak, jak jest to u nas w mieście. U nas robią to rzemieślnicy i najmuje się ich chyba tylko dlatego, że robią to tanio.

Bolesław Stelmach: Czy pani to przeszkadza?

Głos z sali [1]: Przeszkadza mi dlatego, że to nie jest sztuka. To jest coś strasznego. Cieszyłam się, że powstanie nowa, mała fontanna; jedna i druga. Razi mnie tam dużo. Nie jestem fachowcem, ale razi mnie jako mieszkańca.

Marcin Skrzypek: Jest pani fachowcem jako psycholog.

Głos z sali [1]: Marzyłabym, żeby w Lublinie były ogłaszane konkursy, przynajmniej na tą „małą” architekturę. Żeby decydowało gremium i wybierali również mieszkańcy. Dlaczego nie? Uważam, że też mam duże poczucie estetyczne i mogę uczestniczyć w decydowaniu o tym co mam codziennie mijać i na co się napotykać.

Głos z sali [2]: Moje nazwisko Grudziński i jestem studentem Politechniki Śląskiej, Wydział Architektury i Urbanistyki. Po pierwsze, chciałbym pogratulować pani Ewie wyróżnienia na Habitacie. Po drugie: Studiowałem zeszły semestr w Szwecji, w Geteborgu i jednym z naszych podręczników była książka „City in culture”, gdzie znajduje się publikacja pani Ewy o Lublinie. Śmiem twierdzić, że Szwedzi wiedzą o Lublinie więcej niż jego mieszkańcy, właśnie dzięki takim publikacjom. Co do Lubelskiej Karty Dobrej Przestrzeni, to moim zdaniem jest tutaj za mało konkretów. Próbowaliśmy w Geteborgu zdefiniować, czego ludzie oczekują od dobrej przestrzeni. Między innymi oczekują bezpieczeństwa oraz identyfikacji z przestrzenią. Takich, właśnie konkretniejszych stwierdzeń spodziewałbym się w Lubelskiej Karcie Dobrej Przestrzeni. A trzecia rzecz to (już chyba padł tutaj taki pomysł) zorganizowanie większej debaty na temat przestrzeni publicznej; debaty z udziałem mieszkańców.

W Geteborgu organizowaliśmy warsztaty dla zwykłych mieszkańców. Każdy był zaproszony do tego, żeby współuczestniczyć w warsztatach, których wynikiem było uchwalenie nowego planu zagospodarowania przestrzennego, w którym ludzie mają duży udział. U nas mógłby coś takiego zorganizować nowopowstały lubelski Wydział Architektury z udziałem np. Teatru NN.

Marcin Skrzypek: Dziękuję za definicję „dobrej przestrzeni,” zwłaszcza, że to już drugi głos w tej sprawie. Pan Dylewski pisał pracę doktorską na ten temat i doszedł do wniosku, że dobra przestrzeń to taka, która spełnia nasze potrzeby. To jest bardzo proste. Natomiast nasuwa się pytanie, czy rozeznajemy swoje potrzeby lepiej niż inwestorzy rozeznają swoje. To jest pytanie retoryczne.

Romuald Dylewski: Pod adresem pana prezydenta chciałem zauważyć, że dzisiejsze spotkanie jest wyrazem głodu dyskusji na temat kultury miasta. I muszę powiedzieć coś do pewnego stopnia na usprawiedliwienie władz miasta. W Polsce w tej chwili nie ma dobrego czasu na dyskusje tego rodzaju. To jest błąd naszego systemu gospodarki przestrzennej, że doprowadziła do tego, że właściwie obywamy się bez dyskusji społecznej. I tutaj różnica między podejściem zachodniej Europy a nami jest kolosalna, porażająca.W Warszawie, przy udziale Towarzystwa Urbanistów i Stowarzyszenia Architektów została zorganizowana wielka narada, na temat opracowania nowego studium rozwoju stolicy. Ta narada zgromadziła pięć, dziesięć razy więcej ludzi niż ta dzisiejsza – a więc tłum. Były dyskusje i były rozmaite krytyczne uwagi pod adresem tego studium. Urząd Miasta Warszawy miał za zadanie to opublikować, ponieważ taki był cel: uspołecznić ten proces. Niestety wycofał środki, dlatego że nie chciał, aby krytyka miasta została upubliczniona. Ileś tam osób wysłuchało dyskusji i koniec.

Są dwa wektory w systemie gospodarki przestrzennej: aby jak najsprawniej podejmować i realizować decyzje inwestycyjne, oraz żeby stwarzać przestrzeń jak najlepszą jakościowo. To są dwa sprzeczne ze sobą wektory. Kraje mądrzejsze, bardziej dojrzałe zawsze wybierają drugi. Uważają, że ważniejsza jest przyszłość, niż sprawność decyzji. U nas niestety wszystko idzie w kierunku sprawności decyzji, a jej z kolei niewątpliwie przeszkadza każda dyskusja; czy to dyskusja fachowa, czy społeczna. Do tego trzeba trochę czasu, trochę wysiłku. Żebyśmy wszyscy mieli satysfakcję z tworzenia, rozwoju Lublina jako miasta europejskiego po prostu musimy ten mankament naszego systemu jakoś obejść, dopóki nie zostanie on załatwiony europejskim systemem prawnym. A wiem, że działania idą już bardzo silnie w tym kierunku.

Panie prezydencie, jestem fachowcem niestety z bardzo ograniczoną możliwością ingerencji w podejmowane działania. Widzę dziesiątki błędów, przed którymi środowisko urbanistów, które reprezentuję obroniłoby miasto, po prostu w jednej dyskusji. Warto tą dyskusję podejmować, chociaż potrzebuje ona troszkę czasu i wysiłku, a czasem prowadzi nawet do tego, że trzeba coś komuś wytknąć. Ale naprawdę ważniejszy jest efekt końcowy, społeczny. Mówię o tym, ponieważ jest taka opinia, że każda dyskusja to jest „rozrabianie” – „jest paru takich oszołomów i teraz będą przeszkadzać”. Rzeczywiście może się i tak zdarzyć, ale środowiska, które tutaj reprezentuję są w stanie nie tylko przeszkodzić, ale także pomóc. Dlatego uważam, że miasto powinno podejść do tego pomysłu życzliwie, a Brama Grodzka zorganizować forum. My zgłaszamy naszą pomoc organizacyjną.

Euzebiusz Maj: Jestem mieszkańcem jednego z osiedli, które zostały wspomniane przez uczestników tej dyskusji. Władze miasta nie wyobrażają sobie jak niewiarygodne spustoszenie nastąpiło w przestrzeni publicznej w ciągu ostatnich lat. Podam jako przykład, przywołane tutaj przez pana Stelmacha osiedle Słowackiego, znane w całym świecie jako najbardziej wzorcowy model przestrzeni publicznej. W tej chwili tego się nie tylko nie dostrzega, ale również wypacza za zgodą urzędników miejskich – osiedle, które było pomysłem ostatniego wspaniałego architekta-wizjonera; osiedle, które powinno stać się kanonem myślenia wszystkich architektów i urbanistów w Lublinie. Ta wizja praktycznie przestała istnieć.

Naprawdę jesteśmy bardzo daleko w tyle. Apelowałbym tutaj o to, żeby mimo, iż Teatr NN jest placówką miejską, nie przyjmował sugestii pana prezydenta i żeby nie tłumić tej dyskusji, a prowadzić ją nadal.

Krzysztof Michałkiewicz: Myślę, że nie zrozumieliśmy się.

Marcin Skrzypek: Pan prezydent oczywiście nie mówił o tłumieniu tej dyskusji, a wręcz wskazał jej kierunek. Powinniśmy słuchać takich sugestii ze strony władz, bo one też mają pewne potrzeby i szukają porady.

Elżbieta Pytlarz: Jestem architektem. Mam pytanie do pana dyrektora Ryszarda Rackiego: kto jest odpowiedzialny za wydawanie pozwoleń na termorenowację i kto jest odpowiedzialny za kolorystykę, którą się funduje mieszkańcom? I tak jak zapytała pani architekt krajobrazu: „Jak się identyfikować z przestrzenią?” Mieszkam w ogromnym brązowo-pomarańczowym budynku. Mam takie pytanie: Kto jest za to odpowiedzialny?

Ryszard Racki: Wszelkie projekty wykonują osoby do tego uprawnione.

Elżbieta Pytlarz: Ale kto wydaje pozwolenia na taką kolorystykę?

Ryszard Racki: Urzędnik, który wydaje pozwolenie na budowę – po prostu nie ma on prawa dyskutować z uprawnieniami osoby uprawnionej.

Elżbieta Pytlarz: Wobec tego, czy jest jakaś szansa by mieszkańcy mogli protestować przeciwko temu co otrzymają?

Ryszard Racki: Oczywiście, że tak.

Elżbieta Pytlarz: W jaki sposób mogą to zrobić? Może ktoś mieszka w takim bloku i może jeszcze zostanie uratowany np. od koloru fioletowego?

Ryszard Racki: Inwestorem jest przedstawiciel zespołu mieszkańców, czyli ciała społecznego. I mieszkańcy są świadomi, co będzie malowane na ich ścianie.

Głos z sali [3]: Ja właśnie wiem, że nie są. Chciałam tylko powiedzieć, że ja też mieszkam w takim samym bloku pomalowanym w okropne kolory. I nikomu, ani z naszej, ani z sąsiednich klatek, które tam się znajdują nie podobają się kompletnie te kolory. I nikt z nas nie ma na to wpływu. Zobaczyliśmy je dopiero wtedy, kiedy okna naszych mieszkań i naszych balkonów zostały pomalowane.

Ryszard Racki: I to znaczy, że nikt na to nie ma wpływu?

Głos z sali [3]: To znaczy, że nie było możliwości wyrażenia zdania na ten temat.

Ryszard Racki: Czy pani budynek jest własnością spółdzielni mieszkaniowej?

Głos z sali [3]: Tak.

Ryszard Racki: I tu jest odpowiedź.

Głos z sali [3]: Wiem, ale czy to się da jakoś zmienić?